19 sie 2015

The Cave

Brak komentarzy:
Zmarnowałam ten dzień, tak. Zdecydowanie go zmarnowałam, ale dobrze mi z tym. Bo mam świadomość, że to ostatni tak zmarnowany dzień, aż do co najmniej końca praktyk. Chociaż po praktykach też nie mogę odpuść i od razu muszę brać się za naukę, bo to już ostatni rok w szkole.
Co prawda wstałam dzisiaj o 7:50, wyszłam nawet na balkon rozprostować kości, ale coś we mnie szepnęło, że skoro nie mam na dzisiaj specjalnych zdań, mogę wrócić do łóżka. I tak też niestety zrobiłam. I w rezultacie wstałam dopiero po dziesiątej. Na początku gryzło mnie sumienie, bo nie to sobie zakładałam, ale w końcu to ostatnia okazja ku pospaniu. A proces przestawiania się z sowy nocnej, na rannego skowronka nie trwa tak krótko i przyjemnie. Podziwiam wszystkich rannych skowronków, serio ludzie, woah, brawo dla Was!


Jednak już jutro kończy się to dobre, muszę wstać zapewne, wcześniej niż dzisiaj i jechać do miasta na ostatnie zakupy i dokupić ostatnie brakujące rzeczy, w końcu to nie Wrocław, a Niemcy i nie mogę niczego zapomnieć.
***

Dzisiaj moja babcia obchodzi urodziny i jak co roku, zadzwoniłam do niej z życzeniami. Zawsze dosyć ciężko się dogadywałyśmy. Zresztą, z kim mi się łatwo dogaduje? Mogę policzyć takie osoby na 3 palcach, ewentualnie czterech. Może, kiedyś opowiem Wam moją historię. W tedy lepiej zrozumiecie.

W każdym bądź razie, naprawdę miło rozmawiało mi się z babcią. I uświadomiłam sobie, że chyba dopiero teraz dorosłam do rozmowy z nią. Wcześniej po prostu byłam, hmm zbyt dziecinna? Nie, to nie to. Hmm, zbyt oderwana od rzeczywistości i realiów mnie otaczających? Zawsze chodziłam z głową w chmurach, bo realny świat jak zwykle mnie dołował. ( choć z wiekiem przygnębia mnie on coraz bardziej i nie mówię tutaj o tych wszystkich codziennych niuansach, jak wieczne śmiechy za plecami, czy szyderstwa; ten świat idzie naprawdę w złą stronę, brak szacunku do kogokolwiek, wszechobecna zarozumiałość, stawianie siebie na piedestale, ale nie o tym dzisiaj.
I dopiero dzisiaj rozmawiając z babcią o moich praktykach, zrozumiałam, że mój świat był tak mało realistyczny w porównaniu do jej i z tego wynikał nasz brak wspólnego języka.


Moja babcia jest wspaniałą, silną kobietą, przepracowała całe swoje życie. Wciąć ma energię i twierdzi, że nie potrafi usiedzieć w domu. Zawsze dba o swoich bliskich, chociażby mieli ją ranić. Ma dużo koleżanek, za co ja samotnik, szczególnie ją podziwiam i bardzo jej tego zazdroszczę.

Moje wakacje przeważnie zawsze wyglądały tak samo, całe spędzałam w domu, z wyjątkiem, paru drobnych wypadów do miasta na zakupy i dawniej rzadkiego (jednak, jakiegoś zajęcia towarzyskiego) spotkania z koleżanką. I tak wyglądały, praktycznie każde wakacje jakie przeżyłam. Czas spędzałam na spacerach, czytaniu książek, blogów, meczach, robieniu tego wszystkiego, na co nie miałam czasu w roku szkolnym i zawsze narzekałam, jak szybko zlecił mi ten czas.
Jednak podczas tych wakacji, czuję, że zaszła we mnie zmiana. Mamy końcówkę wakacji, a mi już od połowy sierpnia naprawdę ciężko jest wysiedzieć w domu nic nie robiąc. Po prostu męczę się psychicznie i fizycznie. Ze szkoły, czy z praktyk wracam zawsze zmęczona i wiem, że czeka mam jeszcze mnóstwo obowiązków do zrobienia, a do tego chcę obejrzeć dwa mecze moich ukochanych drużyn. I tak przeważnie idę spać z poczuciem, że: ''ach! Kurczę, dlaczego doba ma tylko 24h? Przydałyby się co najmniej jeszcze 4 godzinki, bo i tak nie zdążyłam, ze wszystkim co miałam zaplanowane.'' I chyba nigdy nie sądziłam, że to powiem, ale takie szybkie życie i nawet brak czasu, jest lepszy od prawie dwumiesięcznego lenistwa, gdzie mam w brud czasu na wszystko.
Dlatego, naprawdę dziwią mnie osoby bezrobotne, te w pełni zdolne do pracy, które siedzą w domu całe dnie i mówią, że są zmęczone codziennymi domowymi obowiązkami jak sprzątanie, czy gotowanie obiadu. No dobrze, rozumiem, że to czasochłonne, ale przecież ile można sprzątać? I tak przez większość czasu, po prostu siedzą w jednym otoczeniu. W te wakacje też pomagałam w domu. Sprzątałam, prałam etc. I chyba zdecydowanie wolę chodzić do pracy/szkoły, przychodzić z niej zmęczona, ze świadomością, że czeka mnie jeszcze mnóstwo innych obowiązków niż siedzieć non stop w domu. 

W wiadomościach coraz częściej słyszę, że praca jest, ale ludzie ją odrzucają i w ten sposób statystyki bezrobocia nadal są tak wielkie ( sama znam parę takich osób). Błagam! Co się dzieje z tym światem? Dzwonią do Ciebie z ofertą pracy, dojazdu, a Ty spędzasz cały dzień w domu i nic nie robisz, ale odmawiasz, bo wymówka zawsze się znajdzie. Naprawdę tego nie pojmuję. ŻADNA praca nie hańbi, bo w dzisiejszych czasach pieniądze są potrzebne. 

Ale, cóż, skoro nikomu tak się nie chce pracować, to dobrze, róbcie tak dalej jeszcze przez rok i poczekajcie, aż skończę szkołę i znajdę pracę dla siebie, z której mnie nie wyrzucą i w której dam sobie radę.

Odbiegając od tematu, wczoraj byłam na ostatnim egzaminie z niemieckiego przed praktykami i tak strasznie stresowałam się przed wejściem na salę, a tam.. Na wszystkie pytania, odpowiadałam na luzie, stres wyparował, nic nie sprawiło mi trudności. I nawet ta, ostra i wymagająca nauczycielką, którą nie do końca rozumiem, mnie pochwaliła. A otrzymać od niej pochwalę to olbrzymi sukces.

Zdaję sobie sprawę, że wszystko to jest chaotyczne, ale dzisiaj moje myśli, są bardzo rozbiegane i sama nie potrafię ich do końca ogarnąć.

I naprawdę, nie bójcie się zostawiać komentarz, bo naprawdę baaaaardzo bym się ucieszyła. Statystki pokazują dosyć duże, jak na moje oczekiwania odwiedziny, a w komentarz cisza..
Co jest naprawdę bardzo smutne. 


 Mumford & Sons- The Cave, nie mogę tego wyrzucić z głowy.

16 sie 2015

Wake me up

Brak komentarzy:
Piszę tą notkę tutaj w czasie, w którym powinnam powtarzać materiał do egzaminu z niemieckiego, który poniekąd ma odbyć się we wtorek i środę, ale z moją nauczycielką od niemieckiego, nigdy nic nie wiadomo. I na pewno, nie zdziwiłabym się, gdyby egzamin zrobiła jednak już jutro. Uczyłam się na niego już kilka dni, więc nie mogę powiedzieć, że nic nie umiem. Poza tym, nie za bardzo rozumiem sens tego egzaminu. W końcu i tak wszyscy pojedziemy na praktykę, ponieważ tak jest już umówione ze stroną niemiecką, ale przecież to moja ukochana, najlepsza, wspaniała szkoła, gdzieżby sobie odpuścili.
 Więc jutro muszę zrywać się już o 6:00 rano i pędzić na autobus o 7:50, który mam nadzieję, zaszczyci mnie swoją obecnością na moim przystanku i jednak się pojawi, bo jednak z tym też nigdy nic nie wiadomo. W razie gdyby jednak nie, pozostanie mi chyba tylko błagać Błędnego Rycerza o natychmiastowe pojawienie się w mojej mieścinie.
Ach, znowu powróciło to znajome, straszne uczucie, kiedy wakacje się kończą i trzeba zawitać w szkolnych murach. Zdecydowanie nie życzę nawet największemu wrogowi, powrócenia do szkoły, jeszcze przed zakończeniem wakacji, ale w końcu to siła wyższa i nawet Dumbledore tutaj nie pomoże.







Jednak ta notka zaczyna zmierzać, w stronę samego narzekania, a nie to planowałam. Otworzyłam okienko nowy post z zamiarem napisania, pewnych rzeczy dotyczących praktyk, co by w czasie kryzysu, móc to sobie otworzyć i przeczytać. Więc, ekhm, tak:

1. Wiem, że będzie ciężko i nie nastawiam się nawet na lekki i przyjemny pobyt, tylko ciężką pracę.
Praktyki będę odbywać w naprawdę dobrym niemieckim hotelu, więc naprawdę nie spodziewam się, że będzie lekko. Na pewno będą tam trzymane dosyć wysokie standardy, a przy mojej dyskalkulii i innych problemach, będzie to jeszcze bardziej odczuwalne. Zresztą za takie wynagrodzenie, tylko i wyłącznie ciężka praca, ale w końcu takie jest życie. Moim głównym pocieszeniem w tym aspekcie są wcześniejsze miesięczne praktyki na kuchni we wrocławskim hotelu 5-cio gwiazdkowym. Tam też było bardzo, bardzo ciężko. Nigdy nie było czasu na siedzie, to było codziennie 8 godzin ciężej pracy. Nikt nie siedział, nie to co w innych kuchniach, gdzie byli częstowani herbatą podczas praktyk i szybciej zwalniani do domu. Raz pracowałam, o wiele, wiele dłużej niż 8 godzin. W tedy okropnie narzekałam, a raz nawet płakałam. Teraz zdecydowanie nie mogę pozwolić się sobie rozpłakać, rozmazać się jak mazgaj. A przynajmniej dołożyć ku temu, wszelkich starań, a nawet jeśli to tylko w charakterze oczyszczenia, bo trzeba zacisnąć zęby i iść na przód. Mam tylko nadzieję, że przez ten miesiąc wszystko będzie układać się dobrze towarzysko, o to najważniejsze.
Jednak teraz, jeśli miałabym cofnąć czas, nie zmieniłabym niczego. Z perspektywy czasu bardzo się cieszę, że miałam tak ciężką zaprawę. Dzięki temu, teraz szczerze wątpię, żeby miało być jeszcze ciężej. A nawet jeśli to cóż, skoro dałam radę tam i skończyłam praktyki z oceną celującą- tutaj też sobie poradzę.
2. Niemcy to inny kraj i będę daleko od domu, ale po raz pierwszy w życiu mam okazję zwiedzić inny kraj i odpocząć od mojego, niezbyt miłego, codziennego otoczenia.
Racja Niemcy to inny kraj i będę daleko od domu. Zwłaszcza od mamy, za którą będę bardzo tęsknić, ale będzie to też okazja do usamodzielnienia się. W końcu jestem dorosła i przez miesiąc będę mieszkać bez mamy. Wow, to brzmi jak dorosłe życie! Jednak tutaj dostrzegam raczej same plusy. Po pierwsze będę mogła odpocząć od pewnych osób z mojej miejscowości, z którymi już od dziecka nie potrafię złapać kontaktu, a którą bardzo lubią zaglądać mi do okna (dosłownie). Nie żebym, miała coś do ukrycia, like a jakieś trupy w szafie, czy coś. Spokojnie, po prostu każdy chyba chce prywatności i skoro ja to szanuję, to dlaczego inni nie są wstanie tego uszanować? Tworząc jakieś porąbane, kłamliwe historie na mój temat. Naprawdę zadziwia mnie ten jad i nienawiść jakie są ludziach. To naprawdę przykre i jednak boli. Zwłaszcza jeśli w moim mniemaniu nie dałam nikomu ku temu powodu. Dlatego, niezmiernie się cieszę, że będę miała zwłaszcza od tego odpocząć.
Po drugie, zawsze chciałam zwiedzić Hiszpanię, Niemcy i Norwegię. I teraz właśnie już za tydzień ma się spełnić jedno z tych marzeń. To niesamowite! Zwłaszcza, że praktyki będę odbywać tylko od poniedziałku do piątku, a w soboty i niedziele mamy zwiedzać ten wspaniały kraj, pełnych mądrych i pracowitych ludzi! Więc nie mogę już doczekać się tych weekendów, właśnie. Dlatego muszę pousuwać zbędne rzeczy z pamięci mojego telefonu, żeby zrobić miejsce na zdjęcia z Niemiec.

Animated Horror animated GIF
(na szczęście nie mam okna w łazience, ale do mojego pokoju, pasuje idealnie)

3. Podszkolę język i to chyba najważniejszy ze wszystkich podpunktów.
Wcześniej odbyłam kursy z germanistkami z mojej szkoły, przez 2 lata chodziłam na rozszerzony niemiecki zgarniając z niego piątki (nie liczę pierwszej klasy, gdzie był podstawowy), miałam niemiecki zawodowy, z którego zawsze solidną, mocną 4, a nawet 4+. I wreszcie w czerwcu chodziłam na tygodniowe zajęcia z nativ speakerem z Niemiec, które to chyba najwięcej mi dały. W dodatku, uczciwie mogę powiedzieć, że bardzo często uczę się sama dla siebie tego języka, ponieważ jak pisałam wcześniej, bardzo lubię uczyć się języków. Zdałam egzamin z niemieckiego z jednym najlepszych wyników w klasie, a teraz czeka mnie jeszcze kolejny. I wreszcie miesięczne praktyki w Niemczech, gdzie siłą rzeczy prędzej czy później przesiąknę tym językiem. Chociaż mam wielką nadzieję, że na kuchni będę mogła też podpierać się angielskim, który wydaje mi się, że znam jednak lepiej od Niemieckiego. Jeśli tak, to w ten sposób popracuję też nad Niemieckim.
W dodatku zamierzam uczyć się co najmniej 4 razy w tygodniu angielskiego i niemieckiego, po praktykach. Choć tutaj, nie mogę niczego dokładnie określić.
Pewnie na początku będzie wyglądało to mniej więcej tak:


4. Jedzenie też zapewne nie będzie rewelacyjne.
Spodziewam się głównie eintopfów na obiado-kolację, śniadania i drugiego śniadania. Tak jak to miało miejsce na moich wcześniejszych praktykach (oprócz eintopfów oczywiście). Jednak przysięgłam sobie nie wydać pieniędzy na kupowanie dodatkowego jedzenia (chyba, że sytuacja już bardzo mnie do tego zmusi). W końcu nie po to jadę tam pracować, żeby zarobione pieniędzy wydawać na jedzenie. Jakoś przemęczę się z tym co będzie i bólem brzucha, który już teraz znowu mi dokucza. To tylko miesiąc, zresztą to tylko różnice w kuchniach, muszę się przestawić. Chociaż w moim przypadku będzie to bardzo ciężkie. 



5. Muszę pamiętać o tak banalnych czynnościach jak pranie i prasowanie.
Taaak, coś co po prostu kocham. -.- Należę do generacji, która jest wdzięczna ludzkości za wynalezienie pralki automatycznej. Ponieważ nienawidzę w rękach prać okrutnie. (pomińmy brak logicznego brzmienia tego zdania). A o tyle, o ile nienawidzę prać w rękach, jeszcze bardziej nienawidzę prasować. Mam za sobą, jeden krótki epizod, po którym z całym przekonaniem stwierdziłam, że prasownie to nie moja bajka. Nienawidzę tego. I łudzę się, że w razie potrzeby jakoś namówię koleżankę do wyprasowania i mojego fartucha. A jeśli nie, to yolo! Będzie zabawnie, prasować swój jedyny fartuch, modląc się, żeby go nie spalić (błagam, niechaj wszystkie mocne wtedy nade mną czuwają). I jeśli już o tych prostych czynnościach mowa, to muszę pamiętać o regularnych ich wykonywaniu. Tak samo, jak utrzymywania porządku wokół siebie. Tylko trochę systematyczności, no dalej michaelka, to nie może być takie trudne!



7. Muszę pamiętać o pozytywnym nastawieniu i przeważających plusach, które tutaj wyżej wypisałam. Przecież nie może być tak źle, to będzie naprawdę fajne i szczerze się z tego wyjazdu cieszę. (co jak na mnie, urodzoną pesymistkę, jest nie lada wyczynem). :D!





I pora kończyć tą notkę, muszę pamiętać żeby zaglądać do niej w obliczu każdego dołka i każdej trudności, bo chyba będę miała tam dostęp do magicznej sieci wi-fi..Tak myślę, przecież mamy XXI wiek.
O! Zapomniałabym się jeszcze pochwalić, że przez cały ten tydzień wstawałam o 8: coś, zawsze na pierwszej cyfrze zegara była widoczna ósemka, noo. Oprócz dzisiejszej niedzieli, ale niedziela to dzień powszechnie wolny, więc można raz wstać o 9:00. Co jak na mnie, osobę, która dotychczas wstawała o co najmniej 10:20/11:00 jest naprawdę sporym sukcesem.












.


13 sie 2015

Counting stars and another

Brak komentarzy:
Siedzę właśnie w otoczeniu dzieci i tylko upewniam się w przekonaniu, jak bardzo ich nie lubię. I jak bardzo, nie chcę mieć własnych. Bo w zasadzie, przyjrzyjmy się temu bliżej. o najważniejsze, nie można, ani się pouczyć, ani poczytać. Co dla mnie jako mola książkowego i pasjonata języków, stanowi absolutną podstawę. Może nieraz są słodkie i urocze, ale w 90% czasu, biegają po domu w każdą możliwą stronę, krzyczą i piszczą w niebo głosy. A Ty to wszystko musisz ogarniać, w tym samy czasie i w dodatku, uważać, aby nie daj Boże, nic się im nie stało, bo cała odpowiedzialność spada na ciebie. A często w zamian za troskę, otrzymujesz jeszcze więcej krzyku i nieposłuszeństwa. Więc gdzie tu, jakakolwiek radość i relaks, z opieki nad nimi? Oj, chyba mój brak instynktu macierzyńskiego, nigdy nie odpuści. Jednak jeśli mam być szczera, to w ogóle mi to nie przeszkadza. To nie tak, że mam traumę z dzieciństwa, mam najlepszą mamę na świecie. Jednak sama nie posiadam, nawet złamanego grosza pragnienia posiadania dzieci. W końcu, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, nie każda kobieta musi zostawać matką.
 I pewnie teraz, uznacie mnie za cholerną jędzę, ale niesamowicie irytują mnie te wszystkie nastoletnie dziewczyny, które wzdychają na widok każdego dziecka, każdemu ogłaszając jak wielki mają instynkt macierzyński, a kiedy porozmawiać z nimi na ten temat, okazuje się, że ich światopogląd w tym temacie ogranicza się tylko do tego, że ''jakie te dzieci są słodkie! Fajnie mieć takiego bobaska.'', a pomijają tak nieprzyjemne, aczkolwiek istotne szczegóły jak zmienianie pieluch, nieprzespane noce, wreszcie duże wydatki finansowe. I ich miny są bardzo zaskoczone, kiedy tylko o tym napomknąć. Trochę realizmu, jeszcze nikomu nie zaszkodziło.
Jednak i tak moja reakcja na dzieci, ogranicza się do tego:


*****************************************************************************



A teraz przechodząc do przyjemniejszego tematu, chcę się rozpisać o wczorajszym pięknym niebie i rzędzie spadających gwiazd. Chociaż z moim wzrokiem nie zobaczyłam ich zbyt wiele, jednak 8 lub 9 spadających gwiazd, to jak na mnie naprawdę niezły wynik. *.* Nigdy nie wierzyłam, w te spełniające życzenia spadające gwiazdy, jednak zdążyłam pomyśleć parę życzeń, żeby w razie gdyby jednak miało mi to jakoś pomóc. Cóż, z pewnością to nie zaszkodzi, a może chociaż raz, cudem, okaże się prawdą. Byłoby bardzo miło. Jednak przez większość czasu, moje usta układały się tylko w okrągłe oo!, wydające  okrzyki zachwytu, nad pięknem spektaklu, które przygotowały dla nas niebo i gwiazdy. Parę gwiazd było naprawdę pięknych, błyszczały naprawdę mocno, a potem  z wielkim rozbłyskiem spadały. Dopiero od niedawna pokochałam zachody zachody słońca, teraz chyba muszę przyjrzeć się jeszcze bliżej nocnemu niebu i gwiazdom.  I sama nie wiem, czy może zawdzięczamy to spadającym gwiazdom, czy może trzeba uznać to, za normalne prawa natury, chociaż wolę pozostać przy teorii, że to ludzie wyprosili u gwiazd ochłodzenie i zelżenie żaru lejącego się z nieba, ale dzisiaj nareszcie jest chłodniej. Ba! Na dworze jest bardzo przyjemnie, bez upału, wieje chłodny wietrzyk i nareszcie można spokojnie oddychać i żyć. Mój mózg powrócił do aktywnego życia, po tak długich upałach.


********************************************************************************



Nauka języków, na razie idzie mi w miarę dobrze, wciąż czuję ten zapał i energię, którą zatraciłam gdzieś w lipcu, a czułam przez cały rok szkolny. Oby to tylko trwało jak najdłużej. Ostatnio przeszukując internet w poszukiwaniu inspiracji językowych, natrafiłam na dwie bardzo mądre rzeczy, które zmieniły mój dotychczasowy punkt widzenia.  Brzmiały one mniej więcej tak:



1. Ludzie sukcesu, nie operują dniami, lecz godzinami. 
I to jest właśnie to czego mi brakowało. zawsze myślałam o nauce lub wyzwaniach jakie sobie stawiałam w kategorii dni, tygodni, miesięcy. Tymczasem to godziny z każdej doby są najważniejsze i to na nich muszę się skupić, aby osiągnąć swój cel. Więc, wczoraj zainspirowana przysiadłam nad moimi zapiskami, przeanalizowałam je co nieco i doszłam do wniosku, że na swoich celach spędzałam coś ok 1h/30 min dziennie, wstyd się przyznać, ale teraz małymi kroczkami staram się to zmienić. Na pewno nie od razu wszystko mi się uda, będzie wiele dołków i przeszkód, ale z czasem coś musi z tego wyjść. Tak więc wczoraj spędziłam nad językami 3 h 50 min. Cóż, zawsze wygląda to lepiej od zaledwie godziny dziennie. I co najważniejsze, nareszcie ruszyłam z nauką do egzaminu z języka niemieckiego, na przyszłotygodniowy egzamin. Materiału jest dosyć dużo, ale muszę zacisnąć zęby i się wyrobić. Wczoraj przerobiłam kawałek i dzisiaj zabiorę się za kolejny kawałek.
Tylko jak to zwykle, w mojej szkole bywa, o wszystkim dowiedziałam się dopiero wczoraj, przed niecałym tygodniem przed egzaminem. Cóż..chyba już zdążyłam się przyzwyczaić.



2.

 Wspominałam już jak bardzo uwielbiam cytaty? Jeśli nie, to teraz właśnie jest ten moment. A ten właśnie, wędruje na sam szczyt moich ulubionych cytatów i zrównuje się z jeszcze zaledwie dwoma innymi. Jest kolejna rzecz, który ustawia mnie w niechlubnym gronie przegranych. Jednak człowiek to taka istota, która jeśli bardzo chce może coś w sobie zmienić. I właśnie to zamierzam zrobić. Nie ważne co, zawsze muszę dać z siebie 100%. Oczywiście nie od razu Rzym zbudowano, więc myślę, że zabiorę się do tego stopniowo. Bo w końcu taka zachłanność, też nigdy nikomu na dobre nie wyszła.
*********************************************************************************



Po tych głębokich i skomplikowanych  przemyśleniach, pora zaczerpnąć tego wspaniałego otrzeźwiającego powietrza i udać się w odwiedziny do ukochanych dziadków.



(c) Eileen Joy/kibicowelove