Zmarnowałam ten
dzień, tak. Zdecydowanie go zmarnowałam, ale dobrze mi z tym. Bo
mam świadomość, że to ostatni tak zmarnowany dzień, aż do co
najmniej końca praktyk. Chociaż po praktykach też nie mogę odpuść
i od razu muszę brać się za naukę, bo to już ostatni rok w
szkole.
Co prawda wstałam
dzisiaj o 7:50, wyszłam nawet na balkon rozprostować kości, ale
coś we mnie szepnęło, że skoro nie mam na dzisiaj specjalnych
zdań, mogę wrócić do łóżka. I tak też niestety zrobiłam. I w
rezultacie wstałam dopiero po dziesiątej. Na początku gryzło mnie
sumienie, bo nie to sobie zakładałam, ale w końcu to ostatnia
okazja ku pospaniu. A proces przestawiania się z sowy nocnej, na
rannego skowronka nie trwa tak krótko i przyjemnie. Podziwiam
wszystkich rannych skowronków, serio ludzie, woah, brawo dla Was!
Jednak już jutro
kończy się to dobre, muszę wstać zapewne, wcześniej niż dzisiaj
i jechać do miasta na ostatnie zakupy i dokupić ostatnie brakujące
rzeczy, w końcu to nie Wrocław, a Niemcy i nie mogę niczego
zapomnieć.
***
Dzisiaj moja babcia
obchodzi urodziny i jak co roku, zadzwoniłam do niej z życzeniami.
Zawsze dosyć ciężko się dogadywałyśmy. Zresztą, z kim mi się
łatwo dogaduje? Mogę policzyć takie osoby na 3 palcach,
ewentualnie czterech. Może, kiedyś opowiem Wam moją historię. W
tedy lepiej zrozumiecie.
W każdym bądź
razie, naprawdę miło rozmawiało mi się z babcią. I uświadomiłam
sobie, że chyba dopiero teraz dorosłam do rozmowy z nią. Wcześniej
po prostu byłam, hmm zbyt dziecinna? Nie, to nie to. Hmm, zbyt
oderwana od rzeczywistości i realiów mnie otaczających? Zawsze
chodziłam z głową w chmurach, bo realny świat jak zwykle mnie
dołował. ( choć z wiekiem przygnębia mnie on coraz bardziej i nie
mówię tutaj o tych wszystkich codziennych niuansach, jak wieczne
śmiechy za plecami, czy szyderstwa; ten świat idzie naprawdę w złą
stronę, brak szacunku do kogokolwiek, wszechobecna zarozumiałość,
stawianie siebie na piedestale, ale nie o tym dzisiaj.
I dopiero dzisiaj
rozmawiając z babcią o moich praktykach, zrozumiałam, że mój
świat był tak mało realistyczny w porównaniu do jej i z tego
wynikał nasz brak wspólnego języka.
Moja babcia jest
wspaniałą, silną kobietą, przepracowała całe swoje życie.
Wciąć ma energię i twierdzi, że nie potrafi usiedzieć w domu.
Zawsze dba o swoich bliskich, chociażby mieli ją ranić. Ma dużo
koleżanek, za co ja samotnik, szczególnie ją podziwiam i bardzo
jej tego zazdroszczę.
Moje wakacje
przeważnie zawsze wyglądały tak samo, całe spędzałam w domu, z
wyjątkiem, paru drobnych wypadów do miasta na zakupy i dawniej
rzadkiego (jednak, jakiegoś zajęcia towarzyskiego) spotkania z
koleżanką. I tak wyglądały, praktycznie każde wakacje jakie
przeżyłam. Czas spędzałam na spacerach, czytaniu książek,
blogów, meczach, robieniu tego wszystkiego, na co nie miałam czasu
w roku szkolnym i zawsze narzekałam, jak szybko zlecił mi ten czas.
Jednak podczas tych
wakacji, czuję, że zaszła we mnie zmiana. Mamy końcówkę
wakacji, a mi już od połowy sierpnia naprawdę ciężko jest
wysiedzieć w domu nic nie robiąc. Po prostu męczę się
psychicznie i fizycznie. Ze szkoły, czy z praktyk wracam zawsze
zmęczona i wiem, że czeka mam jeszcze mnóstwo obowiązków do
zrobienia, a do tego chcę obejrzeć dwa mecze moich ukochanych
drużyn. I tak przeważnie idę spać z poczuciem, że: ''ach!
Kurczę, dlaczego doba ma tylko 24h? Przydałyby się co najmniej
jeszcze 4 godzinki, bo i tak nie zdążyłam, ze wszystkim co miałam
zaplanowane.'' I chyba nigdy nie sądziłam, że to powiem, ale takie
szybkie życie i nawet brak czasu, jest lepszy od prawie
dwumiesięcznego lenistwa, gdzie mam w brud czasu na wszystko.
Dlatego, naprawdę
dziwią mnie osoby bezrobotne, te w pełni zdolne do pracy, które
siedzą w domu całe dnie i mówią, że są zmęczone codziennymi
domowymi obowiązkami jak sprzątanie, czy gotowanie obiadu. No
dobrze, rozumiem, że to czasochłonne, ale przecież ile można
sprzątać? I tak przez większość czasu, po prostu siedzą w
jednym otoczeniu. W te wakacje też pomagałam w domu. Sprzątałam,
prałam etc. I chyba zdecydowanie wolę chodzić do pracy/szkoły,
przychodzić z niej zmęczona, ze świadomością, że czeka mnie
jeszcze mnóstwo innych obowiązków niż siedzieć non stop w domu.
W wiadomościach
coraz częściej słyszę, że praca jest, ale ludzie ją odrzucają
i w ten sposób statystyki bezrobocia nadal są tak wielkie ( sama
znam parę takich osób). Błagam! Co się dzieje z tym światem?
Dzwonią do Ciebie z ofertą pracy, dojazdu, a Ty spędzasz cały
dzień w domu i nic nie robisz, ale odmawiasz, bo wymówka zawsze się
znajdzie. Naprawdę tego nie pojmuję. ŻADNA praca nie hańbi, bo w
dzisiejszych czasach pieniądze są potrzebne.
Ale, cóż, skoro
nikomu tak się nie chce pracować, to dobrze, róbcie tak dalej
jeszcze przez rok i poczekajcie, aż skończę szkołę i znajdę
pracę dla siebie, z której mnie nie wyrzucą i w której dam sobie
radę.
Odbiegając od
tematu, wczoraj byłam na ostatnim egzaminie z niemieckiego przed
praktykami i tak strasznie stresowałam się przed wejściem na salę,
a tam.. Na wszystkie pytania, odpowiadałam na luzie, stres
wyparował, nic nie sprawiło mi trudności. I nawet ta, ostra i
wymagająca nauczycielką, którą nie do końca rozumiem, mnie
pochwaliła. A otrzymać od niej pochwalę to olbrzymi sukces.
Zdaję sobie sprawę,
że wszystko to jest chaotyczne, ale dzisiaj moje myśli, są bardzo
rozbiegane i sama nie potrafię ich do końca ogarnąć.
I naprawdę, nie
bójcie się zostawiać komentarz, bo naprawdę baaaaardzo bym się
ucieszyła. Statystki pokazują dosyć duże, jak na moje oczekiwania
odwiedziny, a w komentarz cisza..
Co jest naprawdę
bardzo smutne.
Mumford & Sons- The Cave, nie mogę tego wyrzucić z głowy.